Węgier w Nowym Jorku

Adam Walaciński: SMYCZKIEM I PAŁKĄ. Dziennik Polski 03.10.2011

Pierwszy po inauguracji sezonu abonamentowy koncert filharmonii wpisał się zgrabnie w tendencję odświeżania i poszerzania repertuaru, jaką obserwujemy od ubiegłego sezonu.

W pierwszej części wieczoru Amerykanie: Frank Zappa i Samuel Barber. Pewna bardzo nobliwa i dystyngowana melomanka zapytała z wyraźną dezaprobatą: "Zappa - a któż to taki? To nie jest nazwisko na filharmoniczny afisz!" Taka negatywna reakcja nie dziwi, bo słynny muzyk rockowy nie kojarzy się z przybytkiem muzyki poważnej. Jednak dążenie do rozluźnienia sztywnego podziału między różnymi rodzajami muzyki staje się dość powszechne. Duży udział mają w tym sami artyści - a przynajmniej niektórzy z nich - chętnie przekraczający bariery.

Utwór Zappy "Dupree's Paradise" wywodzi się z kompozycji improwizowanej, której dopiero po dziesięciu latach nadał on formę zamkniętą i zapisaną w partyturze. Wydawało się, że orkiestra - w zmniejszonym składzie i inaczej rozlokowana na estradzie - miała pewne problemy z tym utworem, o co trudno mieć pretensje, bo tego rodzaju "muzyki z pogranicza" prawie się u nas nie grywa. Doskonały i wszechstronny dyrygent Brad Lubman zadbał jednak, by wszystko potoczyło się równo i sprawnie, choć raczej nie porywająco.

Utrzymany w eklektyczno-zachowawczym stylu Koncert skrzypcowy op. 14 Samuela Barbera, niegdyś jednego z najsłynniejszych kompozytorów współczesnych w Stanach Zjednoczonych, jest jednym z niewielu jego utworów grywanych dziś w Europie. Świetnie napisana partia solowa łączy romantyczne kantyleny z bardzo mocno wyeksponowaną popisowością, więc znakomity skrzypek ukraiński, Dima Tkachenko, miał okazję ukazać w pełni zalety swej gry: piękny, nasycony dźwięk i wirtuozowską brawurę, idącą w parze z interpretacyjną kulturą.

Koncert na orkiestrę Beli Bartóka został napisany na zamówienie Sergiusza Kusewickiego. On też poprowadził prawykonanie dzieła - ze swą słynną Bostońską Orkiestrą Symfoniczną - które odbyło się 1 grudnia 1944 r., a więc niespełna rok przed śmiercią wielkiego twórcy.

Okoliczności powstania utworu i jego przystępny język dźwiękowy sprawiły, iż niekiedy wysuwano zarzuty, jakoby kompozytor podporządkował się grzecznie gustom amerykańskich słuchaczy i poszedł na kompromis. Grymasy te nie mają wiele sensu, bo malkontenci zapominają, albo nie wiedzą, że proces łagodzenia radykalizmu zaczął się w twórczości Bartóka dużo wcześniej. Jedno jest pewne - pisząc utwór w Nowym Jorku, pozostał on Węgrem, tak jak Gershwin pozostał Amerykaninem w Paryżu, a w łatwo wpadających w ucho melodyjnych tematach pobrzmiewa nie chęć przypodobania się, lecz tęsknota za utraconą ojczyzną.

Skrótowe z konieczności, ale wielkie pochwały dla Brada Lubmana za świetną interpretację dyrygencką wielkiego dzieła Bartóka, sugestywne wydobycie wszystkich kontrastów i wzorową precyzję. Orkiestra - w tym przypadku swego rodzaju "multisolista" - grała z polotem, tam gdzie trzeba subtelnie nastrojowo - jak w delikatnie szmerowej muzyce nocy w "Elegii", a na odmianę w parodystycznym epizodzie "Przerwanego Intermezza" z odpowiednią dozą rubasznego humoru. Finałowe, pełne wigoru Presto poderwało słuchaczy do gorącego aplauzu.

 

original article